Od kremu do twarzy oczekuję wiele i niewiele jednocześnie. Chociaż jako posiadaczka AZS wydawać by się mogło, że moja skóra jest sucha, to w gruncie rzeczy tak nie jest. Strefa T wiecznie mi się przetłuszcza i zapycha, a policzki są wybitnie wrażliwe (zgodnie z atopowym) i na dodatek naczyniowe. Najlepsze kremy dla mnie to te, które nawilżają, szybko się wchłaniają, matują i nie zapychają, a do tego nadają się pod makijaż. Kilka miesięcy temu w aptece otrzymałam próbkę kremu Biodermy z serii Sebium, który wydawał się być ideałem. Jak Pore Refiner sprawdził się u mnie w wersji pełnowymiarowej?
Polski dystrybutor przetłumaczył nazwę kremu na "korygujący preparat zwężający pory", który ma być idealny dla dorosłych borykających się z trądzikiem, tłustą lub mieszaną skórą i problemem rozszerzonych porów. Krem ma być też "idealną bazą pod makijaż", a także ma "normalizować jakość sebum (łoju) zapobiegając jego gęstnieniu, dzięki czemu ogranicza powstawanie krost i zaskórników" oraz "nie zatykać porów". Za zawrotną cenę 75 zł (taka widnieje na opakowaniu, ja kupiłam za 35 zł), dostajemy 30 ml produktu zamknięte w spłaszczonym plastikowym opakowaniu. Krem jest ważny 9 miesięcy od daty otwarcia i wyprodukowano go we Francji. Konsystencją ten specyfik przypomina żel, albo rozwodnione silikonowe bazy pod podkład. Zapach ma strasznie chemiczny, ale ulatnia się on zaraz po nałożeniu na skórę. Kolor biały. I to by było na tyle, jeżeli chodzi o suche fakty.
W praktyce krem się świetnie rozprowadza zasychając na mat. Praktycznie od razu widać efekt wygładzonej cery i znacznie zminimalizowanej widoczności rozszerzonej porów. Na tak przygotowaną skórę można śmiało nakładać podkład, chociaż w moim przypadku czasami pojawiało się rolowanie. Podejrzewam, że miało to związek z ilością nałożonego kremu i sposobem aplikacji (palce, pędzel), bo przy gąbeczce nie było problemu. Jako baza pod podkład spisuje się całkiem nieźle, chociaż efekt zmniejszonych porów znika po demakijażu, ale jako krem już nie.Wprawdzie ani producent ani dystrybutor nie nazywa tego produktu kremem ale nie zaleca też stosowania dodatkowego produktu nawilżającego, więc rozumiem, że Pore Refiner powinien się sprawdzić samodzielnie. A przy mojej cerze się nie sprawdził, bo nawilżał niewiele albo wcale. Po kilku tygodniach używania policzki zaczęły wołać o wodę jak moje kwiatki na parapecie, a to nie jedyny problem. Pore Refiner mnie zapchał i to porządnie. Długo nie chciałam wierzyć, że to jego wina, ale jednak to on był odpowiedzialny za pole minowe, które zrobiło mi się na czole i skroniach. Nie dość, że codziennie pojawiały się posiłki nieprzyjaciół, to jeszcze miały ze sobą ciężką artylerię, bo pierwszy raz od bardzo długiego czasu miałam ropne stany zapalne. I nawet podejrzewam co mogło spowodować taką sytuację. Na początku składu, praktycznie zaraz za wodą, znajdują się 3 rodzaje silikonów. W połowie składu znajdziemy jeszcze kilka. To one odpowiedzialne są za przyjemną konsystencję i wygładzenie cery, ale także za zapchanie. Aplikacja produktów z silikonami wymaga bardzo dokładnego i dogłębnego oczyszczania cery, ale i tak narażenie cery na całodzienny kontakt z takimi składnikami może skutkować zaskórnikami. U mnie tak niestety było. Silikony nie leżą mojej skórze.
Pore Refiner to moim zdaniem bardzo nieudane połączenie kremu do twarzy z silikonową bazą pod podkład, bo nie sprawdził się ani jako jedno ani jako drugie. Jako baza się rolował, jako krem nie spełnił praktycznie żadnej obietnicy producenta, bo efekt zwężenia porów i zmatowienia jest krótkotrwały, a na dodatek zapycha.
A Wy mieliście styczność z Pore Refiner? Jak się sprawdził?
Pozdrawiam,
life in dots
U mnie sprawdza się doskonale jako baza pod podkład, ale nie używam go regularnie. Szczególnie odkąd zaczęłam używać mineralnych podkładów.
OdpowiedzUsuńPod minerały to on już się w ogóle nie nadaje, bo pędzlem ściera się krem z twarzy...
UsuńEh, liczyłam na coś więcej... :(
OdpowiedzUsuńJa też :(
Usuń