Parę tygodni po przeprowadzce wstałam z łózka lewą nogą. Od rana bolała mnie głowa, nie wyspałam się, a koty narobiły bałaganu, więc na poprawę humoru udałam się po kawę (kwestia wszechobecnych kawiarni to oddzielny temat). Jakie było zdziwienie kasjerki, gdy na jej radosne “Hi! How are you?”, ja odpowiedziałam “Źle, boli mnie głowa i jestem zmęczona”. Najpierw spojrzała na mnie jak na kosmitę, a następnie z szerokim uśmiechem i super radosnym głosem oznajmiła “Nasza kawa jest najlepsza, po niej na pewno poczujesz się znacznie lepiej”. No nie mogłam się nie roześmiać.
Pani z kawiarni nie była specjalnie wyszkolona do radzenia sobie z niezadowolonymi konsumentami, nie płacono jej także od ilości uśmiechów, ona po prostu jest Amerykanką. Tutaj uśmiecha się każdy, niezależnie od prawdziwego stanu swojego ducha. To nie jest tak, że ci ludzie nie przeżywają nieszczęść w swoim życiu. Oni po prostu wychowani są w pozytywnym nastawieniu do świata i ludzi. Nawet bezdomni proszący o kilka dolarów, w razie odmowy nie rzucają mięsem, ani nie plują (co zdarzyło się mnie i moim znajomym w Warszawie), ale z uśmiechem dziękują i życzą miłego dnia, często używając sformułowania „God bless you”.
W kawiarni, sklepie spożywczym, metrze, na lotnisku, wszędzie tutaj spotyka się uśmiechy jak z reklamy pasty do zębów, ale na tym często się nie kończy. Wielokrotnie zostałam zaczepiona na ulicy, bo ktoś chciał mi powiedzieć, że mam ładne buty, piękna jest pogoda, albo po prostu chciał zapytać co tam u mnie. Jako Europejka odbierałam początkowo to zachowanie jako narzucające się, ale bardzo szybko przywykłam. W końcu szybka wymiana zdań i uśmiechów wcale nie musi być preludium do długoletniej przyjaźni. Mało kto szuka znajomych wśród innych pasażerów pociągu czy klientów w tej samej kolejce, miło jest za to otaczać się życzliwymi i zadowolonymi ludźmi. Ta amerykańska postawa może się wydawać nieszczera, ale to jest kwestia norm kulturowych obowiązujących w tym kraju. Tak, jak Amerykanom trudno zrozumieć, dlaczego w Europie na ich uśmiechy ludzie odwracają wzrok, tak samo Europejczycy nie pojmują potrzeby ciągłego uśmiechania się. My jesteśmy przyzwyczajeni do tego, że uśmiechamy się do bliskich nam osób, oni natomiast obdarzają uśmiechem każdego.
Amerykański uśmiech, na tle europejskiego “realizmu” wydawał mi się dość niecodzienny i poniekąd naciągany. Bo jak to tak ciągle się uśmiechać i twierdzić, że wszystko w porządku? Jednak to działa! Po paru miesiącach codziennego oglądania szczęśliwych twarzy, sama czuję się pozytywniej nastawiona do świata, bo ten amerykański uśmiech zaraża.
Tak, faktycznie u nas uśmiech nie jest codziennością i nawet już zwykłe Dzień Dobry w miejscu publicznym ulega zatraceniu.
OdpowiedzUsuńNie jest, ale mam nadzieję, że to pozytywne nastawienie do świata i w Polsce da o sobie znać ;)
UsuńChciałabym, aby Polacy z czasem nauczyli się patrzeć na świat przez różowe okulary i przestali się zapętlać w narzekaniu i szukaniu dziury w całym. I masz rację uśmiech jest zaraźliwy!
OdpowiedzUsuńObserwuję :)
Jest zaraźliwy :) Mam wrażenie, że to się zmienia, bo co raz więcej nowych ludzi korzysta z życia, podróżuje poznając nowe kultury i podejście do świata, a także cieszy się tym co ma :)
UsuńDziękuję!