Samoopalacze w polskiej świadomości nie cieszą się najlepszą sławą. Kojarzą się z plamami, pomarańczką, chemicznym smrodkiem i efektem „plastikowej lali z solary”. Opalanie się jednak nie jest dobrym rozwiązaniem, bo źle wpływa na kondycję skóry i ma konsekwencje dla zdrowia, a osobom z chorobami dermatologicznymi wystawianie się na długotrwałe działanie promieniowania UV jest w ogóle zabronione. Jak sobie więc radzić, by nie powitać lata w bieli niczym córka młynarza? Najpierw odczarować samoopalacze, a potem dać im szansę, bo często zły efekt jest wynikiem nieodpowiedniej aplikacji.
Czym jest samoopalacz?
Zacznijmy od podstaw. Samoopalacz to produkt zawierający związek o nazwie DHA (dihydroksyaceton), który reaguje z aminokwasami w warstwie rogowej naskórka zabarwiając ją na brązowo. Reakcja zachodzi do 6 godzin od momentu nałożenia i nie wnika w głębokie warstwy skóry. Nie ma związku z produkcją melaniny, dlatego nie chroni przed promieniowaniem UV i wymaga stosowaniu filtrów przeciwsłonecznych. Pozostawienie na powierzchni powoduje, że kolor blednie wraz z naturalnym złuszczaniem się naskórka. Jest to związek łagodny, który bardzo rzadko powoduje reakcje alergiczne na skórze, nie działa kancerogennie czy toksycznie. Związek DHA może być bezpiecznie stosowany w trakcie ciąży.
1. H2O, czyli nawilżona skóra
Nic nie wygląda dobrze na przesuszonej i odwodnionej skórze. Po prostu nic i nie jest to żadna prawda objawiona, a fakt. Picie dużej ilości wody codziennie i regularne stosowanie produktów nawilżających powinno być już dawno zakodowane w urodowej świadomości. Jeżeli jednak nie jest, to jedynym rozwiązaniem przez rozpoczęciem stosowania samoopalacza jest co najmniej tydzień porządnego nawilżania ciała albo przynajmniej newralgicznych obszarów takich jak kolana i łokcie. Przesuszona skóra może nierównomiernie reagować z produktem brązującym, co skończy się ostatecznie brzydkim, nierównym zabarwieniem. Ale uwaga! Przed samą aplikacją samoopalacza nie nakłada się już balsamu, po prostu chop spod prysznica, osuszyć ciało i aplikować produkt.
2. Cukrowe, solne, kawowe, złuszczanie na medal
Nawilżenie to jednak nie wszystko. Aby samoopalacz wyglądał naprawdę ładnie, skóra musi być gładka i pozbawiona wszelkich nierówności. Rozwiązaniem jest odpowiednie złuszczanie najpóźniej dzień przed aplikacją produktu brązującego. Naskórek złuszcza się codziennie, więc ograniczanie się do peelingu raz w miesiącu i zapominanie o nim, nie będzie przynosiło oczekiwanych rezultatów. Nie ma znaczenia jaki produkt zastosuje się przed samoopalaczem, ważne by ewentualną tłustą warstwę usunąć delikatnym produktem myjącym, jak na przykład pianka Nivea, którą usuwam pozostałości po peelingu kawowym Body Boom.
3. Rękawica do aplikacji
Wbrew pozorom nie jest to zbędny gadżet wymyślony przez firmy kosmetyczne, żeby wyciągać kasę od naiwnych konsumentów. Rękawica do aplikacji samoopalacza ma ogromnie ważną funkcję w trakcie całego procesu sztucznego opalania. Sprawia, że produkt równomierną, cienką warstwą pokrywa skórę jednolicie ją zabarwiając nie tworząc smug i plam. Cienka warstwa pozwala też stopniować efekt od delikatnego brązu po efekt wakacji na Lazurowym Wybrzeżu i zapobiega zbieraniu się produktu w zgięciach łokci czy kolan. Wiele osób preferuje nałożenie w te miejsce (oraz na kolana i łokcie) odrobinę olejku, żeby nie powstały plamy. Ja preferuję ponowną aplikację, bo łatwiej uzyskać równomierny efekt i zapanować nad produktami podczas gdy olejek może się rozlać na partie ciała, które powinny mocniej reagować z samoopalaczem.
4. Dla laików – balsam brązujący
A co zrobić, gdy nakładania samoopalacza dalej napawa lękiem? Można na przykład wymieszać go w proporcji 1:1 z balsamem nawilżającym, który jednocześnie nawilży skórę pozostawiając ładny odcień brązu. Trzeba jednak pamiętać, że nie każdy produkt będzie się do tego nadawał, więc najlepiej sięgnąć po gotowe rozwiązania, które w swojej ofercie ma większość marek kosmetycznych dostępnych nawet w drogeriach. Moim ulubionym brązującym balsamem był zawsze Dove, ale podobny produkt ma Garnier, Gosh czy Bielenda.
5. Próba generalna
Zdaję sobie sprawę z tego, że samoopalacz jest często kołem ratunkowym dla bladziochów wybierających się na ważną imprezę. Nie ma jednak nic gorszego niż plamy na skórze głębokiego dekoltu czy paski zebranego samoopalacza pod pachami. Zanim więc całe ciało zostanie hojnie opalone za pomocą pianki kupionej dzień wcześniej, trzeba zrobić próbę generalną. Przeciętnie kolor schodzi po około 3-5 dniach w zależności od stanu skóry i intensywności złuszczania. Dlatego też każdy nowo zakupiony samoopalacz powinien zostać przynajmniej raz przetestowany kilka dni wcześniej. Nikt nie zaprasza na wesele na dwa dni przez imprezą, więc czas na testy jest, a pozbawi wielu kłopotów.
6. Po aplikacji nawilżanie, nawilżanie, jeszcze raz nawilżanie i… złuszczanie
O piękną, opaloną skórę należy dbać, aby opalenizna była długotrwała i równomierna. Samoopalacz jest produktem, który może spowodować wysuszenie, warto więc zatroszczyć się o codzienną dawkę nawilżenia i złuszczania. Balsam należy stosować przynajmniej raz dziennie, zaś peeling dwa razy w tygodniu. To spowoduje, że skóra będzie wyglądała zdrowo i pięknie, a jako bonus codziennego masażu odwdzięczy się redukcją cellulitu (sama aplikacja balsamów nie usunie całkowicie pomarańczowej skórki, do tego potrzeba bardziej intensywnych zabiegów).
7. W razie wpadki cytryna w pogotowiu
Wszystkie rady zastosowane, ale jednak coś nie wyszło? Dłonie mają nieestetyczne plamy a na kolanach pojawił się odcień brudnego piasku z piaskownicy? Samoopalacz, w przeciwieństwie do naturalnej opalenizny, znajduje się tylko w wierzchniej warstwie skóry, więc łatwo go usunąć. Wystarczy porządny peeling całego ciała, który złuszczy naskórek i wyrówna niedoskonałości. A jeżeli dalej widać miejsca, gdzie kolor jest zbyt ciemny i tworzy plamy, to na pomoc przychodzi niezawodna cytryna. Plamy należy przetrzeć sokiem z tego owocu, który ma właściwości rozjaśniające.
Więcej: Opalenizna z St. Tropez
Zaledwie 7 prostych zasad, by cieszyć się opalenizną prosto z egzotycznej plaży. „Dziewczyny lubią brąz, a słońce o tym wie” śpiewał kiedyś Rysiek, ale czas zamienić słońce na samoopalacz. Piękny brąz bez leżenia na plaży i konsekwencji zdrowotnych? Ja się na to piszę, a Wy?
Czas na brąz! Pozdrawiam!
Kasia
zgadzam się ze wszystkmi :)
OdpowiedzUsuńW kwestii samoopalaczy jestem bardzo leniwa. Nie opalam się za bardzo, więc powinnam po nie sięgać, żeby nie straszyć bladością ludzi na ulicy, ale po prostu chyba jeszcze nie znalazłam takiego, który na pewno w 100% by mi odpowiadał. Chciałabym mieć coś, co mogę nałożyć na kilka godzin przed pójściem spać, a potem zmyć to z siebie, żeby nie zaśmierdzać wszystkiego dookoła :D Nie wiem tylko, czy to jest do zrobienia! :D Super wskazówki, na pewno nieraz komuś pomogą :) Sama chętnie z nich skorzystam, gdy już faktycznie zacznę tych samoopalaczy używać ;)
OdpowiedzUsuńKażdy samoopalacz możesz nałożyć na noc przed snem, czy to będzie produkt w kremie czy w piance. Niestety sama aplikacja może być uciążliwa. Jak chcesz coś łatwego, żeby zachęciło Cię do korzystania z brązujących produktów to polecam samoopalacz pod prysznic (pisałam o takim przy okazji ostatniej Miniaturowej środy). Nakładasz na ciało pod prysznicem na kilka minut, spłukujesz i idziesz spać. Smrodku nie ma, nie ma plam, kolor stopniowy, ale bardzo komfortowy. Jak skończyłam swoją miniaturę pobiegłam po pełnowymiarowe opakowanie, bo ten rodzaj samoopalacza sprawdzi się świetnie na wyjazd :)
UsuńJa się już chyba nigdy nie przekonam do samoopalaczy :/ Na dłużej się u mnie nie sprawdzają...
OdpowiedzUsuńOdpowiedziałam na Twój komentarz u mnie na blogu - zapraszam <3
Uwielbiam używać samooplaczy przez okrągły rok z nasileniem wiosenno-letnim :]
OdpowiedzUsuńOpalam się na raka więc dla mnie to wybawienie :)