Minęło sporo czasu odkąd na blogu pojawiło się ostatnie podsumowanie miesiąca. Pomysł porzuciłam, bo chociaż tego typu posty lubiłam zarówno ja jak i czytelnicy bloga, to składało się z wielu elementów, które czasami trudno było połączyć w całość. Z resztą nie każdy miesiąc jest emocjonujący pod każdym aspektem, czasami brakuje czasu na książki, seriale, zakupy, a makijaż ogranicza się do kilku sprawdzonych produktów. Szkoda mi jednak rezygnować z podsumowań, nawet jeżeli jakiegoś elementu miałoby nie być. Styczeń nie był emocjonujący kulturalnie, ale za to obfitował w odkrywanie makijażu na nowo, więc chciałabym przedstawić co ciekawego odkryłam.
ULUBIEŃCY
v Organique Enzymatic Peeling to produkt, który czekał w mojej szufladzie z zapasami dobre kilka miesięcy. Wraz ze zmianami w mojej skórze, czyli znacznym przesuszeniem i uwrażliwieniem, przyszła pora na odłożenie na bok peelingów mechanicznych. Z pomocą przyszło zachomikowane Organique, w którym z miejsca się zakochałam. Szczerze, to markę uwielbiam od dłuższego czasu, ale ten produkt miał tej zimy swój debiut. Świetnie złuszcza, bez podrażnień, sprawia, że skóra staje się gładka, miękka i przygotowana do dalszych zabiegów pielęgnacyjnych. Stosuję go w połączeniu z delikatną szczoteczką soniczną i dzięki temu uzyskuję najlepsze efekty. 7-10 minut maski, minuta wibracji, woda i buzia idealnie wygładzona.
v Bielenda Rose Care Serum różane wchodzi w skład całej różanej serii, którą właśnie kończę testować, ale to właśnie ten produkt przypadł mi najbardziej do gustu. Tłustawe, ale nie przesadnie tłuste, serum fajnie się sprawdza w połączeniu ze wszelkimi rodzajami nawilżających kremów. Przy bardziej żelowych, lżejszych konsystencjach daje dawkę nawilżenia, a przy bardziej treściwych, tłustych kremach wzmacnia ich działanie. Nie powoduje powstawania niedoskonałości i dobrze się wchłania. W moim przypadku najlepiej sprawdza się na dzień jako baza pod lżejszy krem, dając dobrą bazę pod makijaż.
v fresh Sugar Lip Polish to mój ulubiony peeling do ust. Lubię go za naturalny skład i intensywne działanie, którego nie osiągnęłam żadnym innym produktem, a także niesamowity zapach Coca-Coli, który wyczuwam przy każdym użyciu. Nie jest dostępny w Polsce, ale nie mogę ukryć, że zasłużył na swoje miejsce w tym zestawieniu.
v Essie Gel Couture jest stosunkowo nową serią lakierów do paznokci o przedłużonej trwałości oraz intensywnym nabłyszczeniu charakterystycznym dla manicure hybrydowego. O moim zamiłowaniu do marki pisałam na blogu wielokrotnie, ze względu na jej trwałość i idealną kremową formułę. Ta seria to jest następny krok do przodu, bardziej trwała, bardziej kremowa, bardziej błyszcząca. Idealna dla osób, które nie mogą sobie pozwolić na częste malowanie paznokci.
Więcej: #Essie
v Maybelline Lash Sensational Mascara pojawiła się już przy okazji posta o moich ulubionych produktach marki, ale nie mogę jej odmówić, że w styczniu tylko ona pojawiała się w moim makijażu. Świetnie sprawdza się przy krótkich i rzadkich rzęsach dzięki swojej silikonowej, wyprofilowanej szczoteczce. Rozdziela pojedyncze włoski, pogrubia, wydłuża i tworzy czarny wachlarz rzęs.
v Master Camo Color Correcting Pen 30 Pink po raz drugi pojawia się na blogu w towarzystwie tuszu Lash Sensational, ale zasługuje na wszelkie słowa uznania. To wybawienie w przypadku cemnych cieni pod oczami. Pastelowy róż pięknie rozświetla skórę, niweluje widoczność cieni i sprawia, że cała twarz nabiera życia. Formuła jest świetna, bo pięknie się rozprowadza zarówno solo, jako baza pod korektor, a także w połączeniu z innym, kryjącym produktem.
v BeautyBlender micro.mini to bardzo niepozorny maluszek, który może wydawać się zbędnym gadżetem przez swoje rozmiary, ale nic bardziej mylnego. Jego niewielkie gabaryty w połączeniu z bardziej porowatą fakturą niż oryginalna gąbka, sprawia, że wszystkie kremowe produkty są idealnie wtopione w skórę i wyglądają po prostu świetnie. Szczególnie różowy korektor Maybelline.
NOWOŚĆ
v Too Faced White Peach Palette jest jedyną styczniową nowością, którą kupiłam z bardzo silnej potrzeby serca, a nie rozumu. Premiery kolejnej brzoskwiniowej palety marki oczekiwałam jak na szpilkach, bo nic nie wygląda na moich powiekach tak dobrze jak różowo-beżowe cienie. W przeciwieństwie do Sweet Peach, tutaj jest więcej matów w neutralnych odcieniach, które ostatecznie przekonały mnie do zakupu. Jest świetna w połączeniu z oryginalną brzoskwinką, albo jako oddzielna paleta. Trudno się oprzeć tym cudownym odcieniom i otumaniającemu słodkiemu zapachowi.
ROZCZAROWANIE
v Benefit Get the Pretty Started Mini Cheek Palette stanowi zestaw miniatur bestsellerów marki, w którym znajduje się bronzer hoola, róż GALifornia oraz kremowy rozświetlacz watts up!. Wydawać by się mogła, że z takim połączeniem nic nie może pójść źle. Aż mi głupio to pisać, ale ja tego trio po prostu nie lubię. Nie dlatego, że te produkty są słabej jakości, źle się aplikują, mają słabą pigmentację czy trwałość. Nic takiego, to świetne kosmetyki, które źle wyglądają na mojej skórze. Ich odcień nie komponuje się ładnie z kolorem mojej cery sprawiając, że wyglądam sztucznie, jak malowana laleczka. Dam im szansę w lecie, gdy złapię trochę słońca, może wtedy zmienię zdanie. Póki co to po prostu rozczarowanie, jak większość produktów tej marki.
Jaki był Twój kosmetyczny styczeń?
Pozdrawiam!
Kasia
Ta nowa paletka prezentuje się cudnie:)
OdpowiedzUsuńJest cudna! Kolory są pięknie ze sobą skomponowane i mają doskonałą jakość :) Trochę się bałam, że po White Chocolate i White Chocolate Chip, ta też będzie gorzej napigmentowana, ale okazuje się, że niepotrzebnie.
UsuńNie znam żadnego z nich, ale zdjęcia zrobiłaś bardzo zachęcające i klimatyczne. :-)
OdpowiedzUsuńDziękuję :)
Usuń